Powrót     Strona Główna Rodziny 
			Polskiej
Do działów Aktualności, Homoseksualizm

Tę książkę należy przeczytać

 

Mam na myśli książkę dr Marka Czachorowskiego pod zagadkowym tytułem "Heterofobia", jednak z podtytułem wprowadzającym w pewien historyczny i filozoficzny problem: "Homoseksualizm a greckie korzenie Europy".

 Rzadko zdarza się spotkać książkę łączącą w sobie tak odległe i niekiedy trudne do pogodzenia właściwości, jak na przykład: rozległość horyzontów myślowych i ścisłość dowodzenia, swoboda porównywania odmiennych epok historycznych i zarazem precyzja w uchwyceniu oryginalnego klimatu duchowego określonej epoki, zdolność widzenia rozwoju myśli ludzkiej jako ogólnoludzkiego i ponadepokowego dorobku pewnych pokoleń i zarazem konkretnej przygody indywidualnych myślicieli wtopionych niejako w kulturowy organizm danej epoki, wreszcie zdolność rozumienia człowieka jako niepowtarzalnego bytu osobowego i widzenie prawdy człowieka w całej sieci współzależności wytworzonej przez dynamizm społeczno-kulturowej ewolucji. Doktor Marek Czachorowski swobodnie porusza się po rozległym morzu kultury helleńskiej, jak i wewnątrz dżungli nietypowych pomysłów nowożytnej filozofii, szukając prawdy o człowieku; można (trawestując nieco powiedzenie Diogenesa "Psa") rzec, że "szuka człowieka", który szczególnie w dzisiejszym skomplikowanym świecie został uwikłany w sieć ideologicznych i politycznych sprzeczności.

 

Ten człowiek jako przedmiot (może podmiot?) poszukiwania nie jest jednostką samotną, z reguły nie żyje w izolacji od społeczeństwa lub świata. Jest to podmiot włączony egzystencjalnie i organicznie w dwa kręgi kosmosu: w społeczeństwo i świat materii, świat fizyczny, który coraz chętniej narzuca człowiekowi rządzące jego strukturami determinizmy. To poszukiwanie człowieka i odpowiedzi wyjaśniających specyfikę istnienia ludzkiego, dotyczącego zwłaszcza więzi między człowieczeństwem i małżeństwem oraz rodziną, odbywa się w dokładnie określonym kontekście historycznym, politycznym i kulturowym: w "Europie", która jako "zjednoczona" próbuje określić swoją tożsamość przez sięganie w taki czy inny sposób do swoich "korzeni", głównie do swoich źródeł kulturowych. Doktor Marek Czachorowski próbuje przyjść z pomocą tej "Europie", która niekiedy pod wpływem błędnych hipotez mylnie kojarzy swoje korzenie greckie, starożytne, z czymś, co było jedynie odpryskiem autentycznej kultury helleńskiej. Kultura grecka w swoim szczytowym rozwoju podniosła wysoko rolę rozumu nie tylko w dociekaniu prawdy o świecie, ale przede wszystkim w rozumieniu wewnętrznej autonomii i doskonałości osoby ludzkiej, która uzyskuje swoją wielkość nie inaczej jak przez cnotę.

Błędną hipotezę, jakoby homoseksualizm był czymś dominującym w Grecji w okresie jej szczytowego rozwoju kulturalnego, dr Czachorowski obala ściśle i dokładnie w oparciu o bezpośrednie źródła antyczne, zarówno filozoficzne, jak i prawnicze, a także literackie. Oczywiście jest pewien problem dodatkowy: dlaczego komuś zależy na tym, aby taką błędną hipotezę utrwalić w świadomości Europejczyków i jakie znaczenie mają z tego punktu widzenia pewne działania polityczne, w których główną rolę inspiracyjną, a nawet jako element nacisku, grają zorganizowane grupy homoseksualistów. Niezależnie nawet od samej manipulacji dokonanej przez historyków dr Marek Czachorowski stawia sobie pytanie: na drodze jakiej ewolucji myśli stało się logicznie i psychologicznie możliwe, że kulturalne przecież społeczeństwa, bazujące w ostateczności nie tylko na kulturze greckiej, lecz także na tradycji chrześcijańskiej, dopuściły do tego, iż związki homoseksualne i prawna legalizacja tych form egzystencji, stały się składnikiem europejskiej struktury prawno-politycznej i kulturowej?

Autor dochodzi do wyjaśnienia tego paradoksu w sposób spokojny, gruntowny i dla czytelnika wielce fascynujący. Pokazuje bowiem na dwóch poziomach "metamorfozy", czyli przemiany ludzkiej myśli - tego, co człowiek myśli o sobie samym, i tego, co myśli o obiektywnej (a może tylko quasi-obiektywnej, czyli subiektywnej) rzeczywistości. Z jednej strony - filozofia nowożytna w kolejnych fazach ewolucji dążyła do koncentracji uwagi poznawczej człowieka na samej świadomości, w ogóle na subiektywnym wymiarze wszelkich przeżyć poznawczych i dążeniowych, z drugiej strony - w miarę jak człowiek (jednostka) tracił stopniowo poczucie swojej zwartości i "gęstości" ontycznej, zauważał, że jego egzystencja, jego tożsamość i cały kierunek egzystencjalnego "stawania się" - także w perspektywie dążenia do szczęścia, stawały się coraz konsekwentniej składnikiem organicznym, jeśli nie wprost fizycznym, powszechnej "zbiorowości", pretendującej do roli absolutnego autorytetu moralno-prawnego.

W tej ewolucji rozgrywającej się poniekąd między dwoma skrajnymi biegunami: jednostka - ludzkość, zaginęła pewna istotna treść antropologiczna, związana z istotą małżeństwa i relacją osoby do rodziny. Proces ten znajduje uderzającą wprost ilustrację w fakcie, że rodzicielstwo zawsze rozumiane jako powołanie i zadanie rodziny zostało potraktowane jako przedmiot administracji państwowej (zob. s. 113). Cytuję tylko jeden moment, ale ilustracja tego faktu alienacji rodziny przez państwo jest bardzo bogata! Przy okazji - jak autor z naciskiem podkreśla, ginie pewien istotny składnik prawdy antropologicznej: człowiek przestaje być rozumiany jako podmiot rodzicielstwa, ale też tym samym proces "realizacji płodności" przez odniesienie do zdolności rozrodczej ukrytej w ludzkiej płciowości traci wymiar ludzki. Jest to tragiczne okaleczenie istoty ludzkiej (zob. na ten temat znakomity wywód na s. 129!).

Przy takim rozszczepieniu prawdy antropologicznej samo pojęcie "relacji płciowej" uległo zasadniczemu zubożeniu, a nawet pewnej dewiacji polegającej na zredukowaniu sensu płci do poszukiwania przyjemności. Wtedy w umysłach wielu ludzi brakowało światła, wedle którego dostrzegliby nie dającą się przekroczyć różnicę między małżeństwem a związkiem homoseksualnym. Z punktu widzenia filozoficznego dotykamy już jakby finału, ale autor bardzo interesująco naświetla genezę tej "Nowej Europy", która to geneza okazuje się bardzo podobna do genezy i historii III Rzeszy, zorganizowanej właśnie przez grupy homoseksualne. Przy okazji autor demaskuje różne kłamstwa i dezinformacje popełniane przez polityków "europejskich". To się czyta jak kryminał napisany na dobrym poziomie faktograficznym. Europa daleko odeszła od Sokratesa i Arystotelesa, już nie mówiąc o tym, jak daleko odeszła od Chrystusa. Jeśli Europa pójdzie dalej w tym kierunku, nie da się jej wróżyć jasnej przyszłości. Żeby wiedzieć, w jaki sposób możemy naprawdę pomóc Europie w odzyskaniu przez nią jej tożsamości duchowej, należy tę książkę przeczytać! To, co tu napisałem, to tylko kilka kropel tego "nektaru", którego w książce jest naprawdę dużo.

ks. prof. Jerzy Bajda

 

Marek Czachorowski, "Heterofobia",

Tychy 2006, s. 176

 

Nasz Dziennik, 24 maja 2007, Nr 120 (2833)

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20070524&id=my32.txt

 

 

____________________________________________________

 

 

Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński:

 

/.../ W powszechnej opinii kolebką europejskiego homoseksualizmu była Grecja, ze swą sztandarową postacią, Platonem. A jeśli Grecy stworzyli podwaliny pod kulturę zachodnią i to najwyższej miary, więc dlaczego ganić coś, co nie stoi w sprzeczności z kulturą. Ale i tu tkwi manipulacja. Dr Marek Czachorowski w swej wnikliwej i rzetelnej książce Heterofobia? Homosekusalizm a greckie korzenie Europy (Tychy 2006), obala ten mit. Co więcej, pokazuje czarno na białym, że mamy tu do czynienia z wielką manipulacją, sięgającą nawet tłumaczenia platońskich dialogów! Oto, gdy Sokrates, ten niedościgły wzór mędrca, a zarazem człowieka prawego i odważnego, słyszy od Kalliklesa, że szczęście i cnota to „bujne, szerokie życie, bez hamulca i bez pana nad sobą, to zaspakajanie wszelkich żądz (Gorgiasz, 492), odpowiada posługując się pytaniem retorycznym, że jest to życie straszne, brzydkie i nędzne (ibid., 494e). Ale czyje życie? No właśnie. Sokrates używa słowa „kinaidos”, Władysław Witwicki idąc za podszeptem Gabrieli Zapolskiej wprowadza słowo... „lampart”. To ten „lampart” drapiąc się gdzie popadnie ma życie nędzne, brzydkie i straszne. Jaki lampart? A może tygrys, lew lub kojot? Dr Czachorowski sięga do słownika grecko-polskiego, gdzie możemy przeczytać: „kinaidos” to ktoś, kto uprawia rozpustę i to wbrew naturze. To jest ów lampart. Witwicki nie tyle bał się nazwać rzeczy po imieniu, co dokonał gwałtu na oryginalnym tekście, czego mu pod żadnym pozorem robić nie było wolno. Ma prawa się nie zgadzać z czyjąś opinią, ale jako tłumaczowi nie wolno ewidentnie zafałszowywać tekstu. Bo to nie jest kwestia doboru takiego lub innego słowa, co często pojawia się w pracy tłumaczy. To jest zwykłe fałszerstwo. I to kiedy? Dialog został przetłumaczony w 1922 r., a więc już wtedy, przed prawie stu laty, autocenzura politycznej poprawności wyciągała swoje macki, by oplatać nimi ludzi zdawałoby się inteligentnych. /.../

 

Fragment felietonu " Homo-manipulacja" prof. dr hab. Piotra Jaroszyńskiego

 


Link Nasz Dziennik
Powrót
|  Aktualności  |  Prawo do życia  |  Prawda historyczna  |  Nowy wymiar heroizmu  |  Kultura  | 
|  Oświadczenia  |  Zaproszenia  |  Głos Polonii  |  Fakty o UE  |  Antypolonizm  |  Globalizm  | 
|  Temat Miesiąca  |  Poznaj Prawdę  |  Bezrobocie  |  Listy  |  Program Rodziny Polskiej  | 
|  Wybory  |  Samorządy  |  Polecamy  | 
|  Przyroda polska  |  Humor  | 
|  Religia  |  Jan Paweł II  | 
do góry