Powrót     Strona Główna Rodziny 
			Polskiej
Paweł Sieradzki

Paweł Sieradzki

Wolność, równość...

ludobójstwo

(Nasz Dziennik z 14 lipca 2004 r.)

 

 

Kilka pokoleń komunistycznych i liberalnych ideologów głosiło i głosi nieustannie na polu historii, jakim to milowym krokiem w dziejach człowieka na ziemi były wydarzenia, których początek miał miejsce 14 lipca 1789r. w Paryżu. Właśnie taka wykładnia dziejów rewolucji francuskiej, mówiąca o "zerwaniu z feudalizmem i absolutyzmem" oraz o "początku ery demokracji i praw człowieka", święci triumf w większości podręczników szkolnych na świecie, nie wyłączając tych wydawanych u nas.

 

Narodowe święto mitu

 

Współczesny kult rewolucji francuskiej nosi znamiona perswazji ideologicznej nie zważającej w żaden sposób na prawdę historyczną. Bardzo trafnie tę formę manipulacji przedstawił G. Kucharczyk, snując następujący wywód: "Należy się z pewnością zgodzić, że francuska rewolucja była czymś przełomowym. Jednak fakty historyczne nie potwierdzają pozytywnej oceny jej dorobku. Rewolucja ta (podobnie zresztą jak każda inna rewolucja) nie była jutrzenką wolności i wyzwolenia. (...) Termin 'wielka rewolucja francuska', mający w potocznym mniemaniu pozytywną konotację, powinien raczej służyć podkreśleniu wielkości i wielości jej ofiar, i popełnionych przez nią zbrodni. Jeżeli bowiem w czymś francuska rewolucja była prekursorem, to była nim w dziedzinie praktykowania ludobójstwa i rządzenia w oparciu o pretotalitarne metody. Skoro było tak źle, to dlaczego do dzisiaj tak dobrze mówi się i pisze o rewolucji francuskiej? Wynika to ze szczególnego zmitologizowania i zniekształcenia dziejów przewrotu we Francji. Mit to przecież przeszłość, która nigdy nie była teraźniejszością. Na przykład, data-symbol: 14 lipca 1789 roku, data zdobycia Bastylii, uznawana za początek rewolucji".

 

Co świętują Francuzi?

 

"W potocznej świadomości (nad ukształtowaniem której pracowały całe pokolenia historyków) Bastylia jawi się jako XVIII-wieczny odpowiednik obozu koncentracyjnego, w którym okrutny, despotycznie rządzący Francją król według własnego widzimisię przetrzymywał licznych przeciwników swojej władzy. Wreszcie jednak, 14 lipca 1789 roku, działający ze szlachetnych pobudek lud paryski przyniósł wolność uciemiężonym i po długiej i krwawej walce zdobył bronioną przez liczne królewskie wojska Bastylię. I nastała wolność. Jak zaś było w rzeczywistości? Otóż w istocie 14 lipca 1789 roku na Bastylię uderzył paryski tłum w znakomitej większości podburzony i opłacany przez Filipa księcia Orleańskiego, kuzyna króla Ludwika XVI, 'arystokratycznego ciemięzcy ludu', który kierując się chęcią detronizacji Ludwika XVI i całej starszej linii Burbonów, sam chciał zasiąść na tronie (jak wiadomo ta gra, dla której wygrania Filip nie wahał się głosować w Konwencie jako jakobiński deputowany za śmiercią króla, skończyła się dla tego oportunisty na deskach szafotu)" - wyjaśnia Kucharczyk. I dalej opisuje: "Bastylię otoczył więc dobrze opłacony tłum, przejęty ideami zaczerpniętymi z pamfletów rozprowadzonych w Palais Royal (siedzibie Orleańczyka, który na złość swojemu królewskiemu kuzynowi dozwalał, a nawet zachęcał do kolportowania w obrębie swojej posiadłości literatury na wszelkie możliwe sposoby szkalującej króla jako 'despotę' i 'absolutystę'). Twierdza była słabo broniona. Zresztą w stolicy król w ogóle utrzymywał niewiele wojska. Załoga Bastylii w zdecydowanej większości składała się z inwalidów i weteranów, którymi dowodził de Launay. Opór ograniczył się do oddania jednej salwy, która raniła kilka osób z tłumu. Zaraz po tym de Launay zgodził się na kapitulację Bastylii, pod warunkiem, że jego ludzie będą mogli bez szwanku opuścić twierdzę. Warunek ten został zaakceptowany. Jednak gdy tylko załoga wraz ze swoim dowódcą znalazła się poza murami Bastylii, tłum rzucił się na nich. Szczególnie okrutnie znęcano się nad de Launayem. Kłuto go pikami, a gdy zaczął błagać oprawców o dobicie go, oddano go w ręce Feliksa Denota, czeladnika rzeźnickiego. Ten zaś stwierdził, że de Launay jest zbyt ranny, aby przywiązać go do ogona konia i włóczyć po ulicach Paryża. Zdecydował się więc na inny sposób mordu - odcięcie głowy. Próbował najpierw szablą. Nie był jednak wprawnym katem. Parę cięć szablą nie wystarczyło, aby dobić komendanta Bastylii. Denot zdecydował się więc na wypróbowanie na nieszczęsnym de Launayu swoich umiejętności zawodowych. Przytępym rzeźnickim nożem odciął głowę swojej ofierze (wszystko, rzecz jasna, na oczach pogrążonego w amoku okrucieństwa tłumu). Tę makabryczną 'zdobycz' obnosili paryscy sankiuloci przez cały dzień 14 lipca 1789 roku po ulicach stolicy Francji. Po drodze powieszono na ulicznych latarniach paru księży i arystokratów, którzy nie wyrażali swojego entuzjazmu dla obnoszonej na pikach 'ludowej sprawiedliwości'. Tak wyglądał dzień, którego rocznica jest do dzisiaj świętem narodowym Francji. Ale czy tak naprawdę jest co upamiętniać? Kogóż to uwolniono z Bastylii 14 lipca 1789 roku? Kto stał się beneficjantem 'wolnościowego zrywu' francuskiego ludu? Setki, tysiące wycieńczonych i niewinnie więzionych przeciwników królewskiego absolutyzmu? W tamtym dniu uwolniono z Bastylii siedem osób. Czterech fałszerzy, dwóch obłąkanych i jednego utracjusza, zamkniętego tam na prośbę rodziny".

 

Nowy człowiek - nowe społeczeństwo

 

W dniu 29 sierpnia 1789 roku rewolucyjna Konstytuanta uchwaliła Deklarację Praw Człowieka i Obywatela - dokument pełen wzniosłych słów o równości wszystkich ludzi i prawie wszystkich do wolności. Czy można zatem podnieść jakikolwiek zarzut, skoro Deklaracja zawierała tak istotne zapisy? Z całą pewnością - tak. Istotą tego dokumentu było nie to, o czym wspominał, ale to, co przemilczał - a bynajmniej nie były to sprawy błahe i drugorzędne. Deklaracja nie wspominała nic o Bogu! Człowiek w świetle zapisów w niej zawartych nie ma Stwórcy, a w konsekwencji jest w mocy sam dla siebie stanowić dowolne przynależne mu prawa. Nie było również mowy o jakichkolwiek obowiązkach - przecież człowiek żyjący w społeczeństwie nie może jedynie z tej struktury brać, ale nade wszystko powinien coś w nią wnosić.

 

Nowy, modelowany przez rewolucję człowiek musiał zacząć funkcjonować w nowym czasie. W tym celu w 1792 roku francuscy rewolucjoniści wprowadzili w życie nowy, tzw. republikański kalendarz. Początkiem nowej epoki miała zostać data proklamacji republikańskich zasad ustrojowych państwa - 22 września 1792 roku. Co było najważniejszą innowacją w tym kalendarzu? Zniesiono niedzielę - dzień święty, i wszystkie inne święta chrześcijańskie! Przestał istnieć umotywowany biblijnie tydzień złożony z siedmiu dni. Na miejsce podziału tygodniowego wprowadzono 10-dniowe dekady. Wprowadzenie nowego kalendarza miało mieć podłoże ściśle edukacyjne.

 

W ślad za zmianą kalendarza poszły zmiany nazw miejscowości mających związek z francuskim dziedzictwem chrześcijańskim. Również i na tym polu otwarcie przyznawano, iż posunięcie to ma konotacje dechrystianizacyjne - ponieważ zbyt wiele nazw miejscowości "pochodzi od imienia jakiegoś świętego, a chociaż św. Jan mógł być dobrym świętym, imiona Brutusa czy Scevoli o wiele milej brzmią dla republikańskiego ucha, aniżeli imię jakiegoś pustelnika" - głosił jeden z gorliwych rewolucjonistów.

 

Kościół największym wrogiem

 

W niedługim czasie po uchwaleniu Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela - gwarantującej równość wobec prawa, poszanowanie własności i swobód obywatelskich - jej twórcy uchwalili przepisy, które czyniły Deklarację tylko jednym wielkim pustosłowiem, zbiorem frazesów i "pobożnych" życzeń nijak nieprzystających do rewolucyjnej rzeczywistości. Nowe przepisy miały być niezawodną podstawą do "ostatecznego rozwiązania" kwestii Kościoła katolickiego w nowej rzeczywistości.

 

Należy przyznać całkowitą słuszność jednemu z badaczy dziejów rewolucji, który retorycznie pyta: "Cóż bowiem wspólnego z wzniosłymi hasłami Deklaracji - w szczególności z zawartymi w niej gwarancjami dla 'świętego prawa własności' - miało prawo (uchwalone jeszcze w 1789 roku) sankcjonujące rabunek majątków kościelnych i zakonnych (tzw. nacjonalizacja; od takiego 'skoku na kasę' rozpoczynały się wszystkie rewolucje przedtem i potem)? Cóż wspólnego z deklarowaną swobodą wyznania miało prawo z 13 lutego 1790 roku likwidujące zakony we Francji oraz prawo z 15 sierpnia 1790 roku zakazujące noszenia przez księży strojów przeznaczonych dla ich stanu, czyli sutann (charakterystyczna jest ta nienawiść wszelkiej maści rewolucjonistów do sutann)? Cóż wspólnego z ogłaszaną równością wszystkich wobec prawa miało niesławne, uchwalone 17 września 1793 roku, tzw. 'prawo o podejrzanych', które zezwalało na skazanie człowieka na śmierć w oparciu o anonimowy donos lub o tak nieostre kryteria jak 'żywienie arystokratycznych sympatii' (często 'arystokratyczną sympatią' ubogich Francuzów okazywało się ukrywanie przez nich w swoich domach katolickich księży i uczestniczenie w odprawianych przez nich mszach). Rewolucjonistów ogarnął istny szał zrównywania wszystkiego. Dziś brzmieć to może groteskowo, ale w 1793 roku poważnie roztrząsano we francuskim parlamencie projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie wszystkich wież kościelnych we Francji w imię... równości. No bo przecież - argumentował projektodawca - nie można tolerować w republikańskiej Francji tego, by jedne budowle wznosiły się nad inne".

 

Jednak podstawowym dokumentem rewolucyjnym odnoszącym się do spraw Kościoła była uchwalona 12 lipca 1790 r. tzw. Konstytucja cywilna kleru. Ustawodawstwo, jakie zawierała, miało Kościół zmarginalizować i całkowicie podporządkować władzom państwowym, a w efekcie doprowadzić do jego całkowitego unicestwienia w uświęconej tradycją formie. Powołując się na "względy oszczędnościowe", zredukowano ilość biskupstw ze 135 do 83, dostosowując je do liczby departamentów. Podobne cięcia ilościowe zastosowano, drastycznie redukując liczbę parafii, rozbijając dotychczasową strukturę duszpasterską. Na nowo zdefiniowano posługę kapłańską - duchownych potraktowano dosłownie jako "urzędników moralności" (officers des moeuers). Lecz największa "nowość" polegała na wprowadzeniu zasady, że biskupi i proboszczowie mieli być powoływani w drodze powszechnych wyborów! Po takim republikańsko-społecznym namaszczeniu za niemożliwe uznano udawanie się do Papieża po potwierdzenie swojej godności - Kościół, jeśli chciał nadal legalnie istnieć, musiał stać się jedną z wielu podporządkowanych instytucji państwowych.

 

Naoczny świadek wydarzeń rewolucyjnych we Francji, słynny angielski pisarz i filozof konserwatywny Edmund Burke, już pod koniec 1790 roku, nie kryjąc niepokoju i szoku, pisał: "(...) Wyżsi urzędnicy, których nadal nazywają biskupami, mają być wybierani (...) przez ludzi wszystkich wyznań, znanych dziś i tych, które wymyślone zostaną w przyszłości. Nowi prawodawcy nie ustanowili żadnych kryteriów dotyczących ich kwalifikacji, ani doktrynalnych, ani moralnych, podobnie jak nie uczynili tego wobec niższego duchowieństwa, wygląda więc na to, że zarówno wyżsi jak i niżsi rangą księża mogą wedle swego uznania praktykować i głosić każdy rodzaj religii czy też herezji, który im przyjdzie do głowy".

 

27 maja 1792 roku zadekretowano deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia schizmatyckiej Konstytucji cywilnej kleru, a wreszcie 18 marca 1793 roku postanowiono, że odmowa złożenia rzeczonej przysięgi będzie karana śmiercią. Taki sam wyrok miał także czekać wszystkich, którzy udzielali schronienia tzw. niezaprzysiężonym kapłanom, brali udział w nabożeństwach przez nich sprawowanych lub też przyjmowali sakramenty przez ich posługę.

 

Jeden z francuskich badaczy zajmujących się dziejami rewolucji J. Lefton stwierdził: "Historycy dziś są zgodni co do tego, że Kościół nie mógł zaakceptować takiej Konstytucji cywilnej kleru". Stwierdzenie to było rozwinięciem myśli P. Gaxotte'a, który napisał: "Uległość równałaby się niewoli, bunt zaś sumień wywołałby wojnę domową".

 

Eksterminacja duchowieństwa

 

Uchwalenie skrajnie antykatolickich praw dało formalną podstawę do rozpoczęcia na terenie całej Francji polowania na księży. Komisarz republiki na departament lioński Chalier w czasie jednego z publicznych wystąpień podarł obraz przedstawiający Chrystusa Ukrzyżowanego, wołając przy tym: "Nie wystarcza, że zginął tyran ciał [mowa o zgilotynowanym przez rewolucjonistów królu Ludwiku XVI - P.S.]. Należy także zniszczyć tyrana dusz". Na innym wiecu mówił: "Księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię tych niegodziwców".

 

W logice przywódców rewolucyjnej Republiki każda osoba duchowna była wrogiem - nie wyłączając nawet sióstr klauzurowych z zakonów kontemplacyjnych... G. Kucharczyk pisze: "Według rewolucjonistów ich stała obecność za murami klasztoru i ciągła modlitwa (czego wymagała reguła), podobnie jak 'zaczarowany chleb', była równoznaczna z antyrewolucyjnym spiskiem. Najbardziej znanym epizodem martyrologii francuskich zakonów kontemplacyjnych podczas rewolucji była kaźń szesnastu karmelitanek z Compiegne 17 lipca 1794 roku. Zostały osądzone przez Trybunał Rewolucyjny w Paryżu za 'spiskowanie przeciw Republice'. Na ich procesie oskarżyciel publiczny Fouquier-Tinville wśród wielu zarzutów wymienił wystawienie przez karmelitanki Najświętszego Sakramentu w monstrancji, która była przykryta welonem 'w formie królewskiego baldachimu'. Innym punktem oskarżenia był rzekomy 'fanatyzm'. Gdy jedna z sióstr, Maria Henrietta, zapytała prokuratora, co rozumie przez to pojęcie, Fouquier-Tinville odpowiedział: 'Przez fanatyzm rozumiem wasze przywiązanie do waszych dziecinnych wierzeń, do waszych śmiesznych praktyk religijnych'".

 

Męczennice za wiarę

 

Kucharczyk przejmująco opisuje: "Sposób, w jaki szły na śmierć karmelitanki z Compiegne, przywodzi na myśl czasy pierwszych męczenników. Podczas gdy bydlęce wózki wiozły je na miejsce kaźni, wszystkie zakonnice śpiewały 'Miserere' i 'Salve Regina'. Gdy ujrzały szafot, odśpiewały 'Veni Creator' i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne. Na szafot wstąpiła jako pierwsza nowicjuszka siostra Konstancja od Jezusa. Nim pochyliła głowę pod nóż gilotyny, uklękła przed swoją przełożoną siostrą Marią Teresą od Świętego Augustyna, aby prosić o ostatnie błogosławieństwo. Otrzymawszy je, zbliżyła się do gilotyny, śpiewając Psalm 96 'Laudate Dominum omnes gentes'. Scena ta powtórzyła się jeszcze czternaście razy. Jako ostatnia, pobłogosławiwszy wszystkie swoje podwładne, zginęła przeorysza. W 1906 roku Ojciec Święty Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne jako męczennice za wiarę.

 

Podczas rewolucji francuskiej za wyznawanie wiary chrześcijańskiej prześladowano pod byle pretekstem. I tak 15 października 1794 roku Trybunał Rewolucyjny w Paryżu skazał na śmierć księdza Fran˜oisa Beauges'a z Saint-Christophe-sur-Loire. Jego jedyną winą było uroczyste obchodzenie święta Trzech Króli i wygłoszenie kazania do parafian, w którym zachęcał ich do oddawania czci Trzem Monarchom. Przez Trybunał zostało to odczytane jako nawoływanie do spisku przeciw Republice (wiadomo, dla rewolucjonistów każdy król był 'tyranem', nie wyłączając Trzech Króli). Nie pomogło tłumaczenie księdza, że chodziło o święto stricte religijne (Objawienie Pańskie). Nie pomógł także fakt, że ksiądz Beauges był księdzem 'zaprzysiężonym' (zaprzysiągł wcześniej schizmatycką konstytucję cywilną kleru). Został zgilotynowany".

 

Ile osób duchownych zamordowano podczas rewolucji? Dokładnie nie wiadomo. Ale wystarczy podać jeszcze jeden przykład, aby uzmysłowić sobie, o jaki rząd wielkości chodzi. Tuż po zadekretowaniu, że każdy kapłan niezaprzysiężony na Konstytucję cywilną kleru zostanie wydalony do Gujany Francuskiej w Ameryce Południowej, był już gotowy pierwszy transport takich nieugiętych duchownych. Zamknięto ich w ciasnych barakach w porcie Bordeaux. Tam w nieludzkich warunkach - pozbawieni żywności, lekarstw i warunków do zaspokajania normalnych potrzeb - oczekiwali oni ponad pół roku (!) na wypłynięcie na ocean. W tych warunkach z grupy 829 księży zmarło 547...

 

Wandea - ludobójstwo w imię "wolności, równości, braterstwa"

 

Wandea to departament położony na zachodzie Francji. Od północy graniczy z Loarą, zaś od zachodu z Oceanem Atlantyckim. Tam po raz pierwszy w dziejach Europy dopuszczono się ludobójstwa, tj. zamierzonej, przeprowadzanej systematycznie akcji mającej na celu eksterminację miejscowej ludności. Społeczność tam zamieszkująca nie miała wielkich bogatych miast - w ogromnej większości byli to rolnicy. Mimo że byli to ludzie ubodzy materialnie, to ich bogactwem była mocna wiara, umiłowanie Kościoła i wierność królowi. Właśnie z tej krainy wywodził się św. Ludwik Maria Grignon de Montfort - wielki czciciel i propagator kultu Matki Bożej.

 

Katolicka ludność Wandei, widząc "dobrodziejstwa" rewolucji, zorganizowała się i postanowiła zastosować bierny opór. Nie uczestniczono w mszach i nabożeństwach sprawowanych przez "zaprzysiężonych" duchownych. Potajemnie uczęszczano na Msze św. odprawiane przez kapłanów, którzy nie wyrzekli się łączności z Ojcem Świętym. Jednak kielich goryczy został przelany, gdy 21 stycznia 1793 roku rewolucjoniści ścięli na gilotynie króla Francji. W Wandei król uchodził nie tylko za głowę ojczyzny, ale szanowano go, ponieważ był pomazańcem Bożym - namaszczonym świętymi olejami na znak, że jego misja pochodzi od Boga. Takie pojmowanie roli i znaczenia króla było dla Wandejczyków czymś bezdyskusyjnym i naturalnym. Zbrodnia królobójstwa została odczytana jako cios nie tylko w monarchię, ale i w cześć należną Bogu. Zaczęto samorzutnie organizować powstańcze oddziały, aby stawić czynny opór "rewolucyjnemu porządkowi". Odpowiedzią "apostołów Republiki" były zmasowane ataki i rzeź niewinnej ludności cywilnej na niespotykaną dotąd skalę.

 

Szczegółowy opis powstania wandejskiego przekroczyłby ramy tego tekstu. Ale warto w tym miejscu zwrócić uwagę na pewną cenną pracę, która ukazała się w zeszłym roku. Jest to bardzo rzetelna i szczegółowa monografia traktująca o tym rozległym zagadnieniu. Jej autorem jest profesor paryskiej Sorbony Reynald Secher, a dzieło jego wieloletnich badań nosi tytuł "Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea - departament zemsty".

 

Książka Sechera jest głęboką analizą ludobójstwa rewolucyjnego udokumentowaną ogromną ilością naocznych relacji z tamtych wydarzeń. Przytoczmy dla przykładu chociaż kilka. Jeden z generałów dowodzących w stłumieniu powstania napisał: "Co do mnie, kazałem zapolować na wszystko co wokół mej kwatery i nakazałem, żeby podczas naszego marszu codziennie moi myśliwi dostarczali mi dar z dwudziestu głów bandytów [tak powszechnie rewolucjoniści nazywali Wandejczyków - P.S.], tylko dla mojej własnej przyjemności. Aż dotąd regularnie otrzymywałem ten podarunek, ale ostatnio zaczyna brakować zwierzyny, która szybko zmniejsza swój stan. Chyba wkrótce będę zmuszony, z powodu posuchy, zmniejszyć liczbę ustaloną między mną a moimi braćmi. Ostatnia dwudziestka, jaką mi przedstawiono, została zaskoczona w środku lasu podczas odprawiania ceremonii ku czci tyranów".

 

Ponieważ zabijanie z użyciem gilotyny było dla oprawców zbyt mało wydajne, ten typ uśmiercania zarezerwowali tylko dla znaczniejszych osób - księży, szlachty i bogatszych mieszczan. Dla reszty stosowano karę śmierci w innej postaci. Jeden z "obywateli" pisał do swojego znajomego: "Mój przyjacielu, z przyjemnością donoszę ci, że ci bandyci są już zlikwidowani. Od ośmiu dni przyprowadzają ich tutaj w ilościach nie do policzenia. Przybywa ich w każdej chwili. Ponieważ ich rozstrzeliwanie zabiera dużo czasu i zużywa się przy tym proch i kule, przyjęto pomysł, aby powsadzać pewną ich liczbę do starych statków, wypłynąć z nimi na środek rzeki, pół mili od miasta i tam zatopić te statki. Takiej operacji dokonuje się codziennie". Według obliczeń Sechera tylko jesienią 1793 roku utopiono w Loarze ok. 4800 osób!

 

Mimo ogromnej liczby zabitych departament Wandea nie miał zamiaru się poddać. Taka postawa jeszcze bardziej rozsierdziła przywódców rewolucji. Jeden z nich wołał na zamkniętym spotkaniu: "Niepojęta Wandea ciągle istnieje... Jest zagrożeniem, może stać się niebezpiecznym wulkanem (...) Nigdy, od czasu szaleństwa wypraw krzyżowych, nie widziano tak wielu ludzi od razu zjednoczonych spontanicznie pod sztandarem wolności, by zgasić ten zbyt długo trwający pożar w Wandei (...) Trzeba to właśnie mieć na uwadze, by uderzyć w nich za jednym zamachem. Zniszczcie Wandeę! (...) Wandea i raz jeszcze Wandea, to jest ten żarzący się polityczny węgiel, pożerający serce Republiki Francuskiej; tam właśnie trzeba uderzyć (...) Trzeba niszczyć, do granic ich wytrzymałości (...)". Jeden z generałów wojsk republikańskich wołał: "Wandea musi stać się narodowym cmentarzem!". Dowódca pierwszej kolumny wkraczającej do Wandei tak instruował swoich żołnierzy: "Rozkazuję wam zatem palić wszystko, co nadaje się do spalenia, i brać pod bagnety każdego mieszkańca, którego spotkacie na swej drodze. Wiem, że mogą być jacyś patrioci w tym kraju; wszystko jedno, musimy poświęcić wszystkich". Pewien kapitan z Batalionu Wolności wysłał do swej siostry list z następującym opisem: "Nasi żołnierze przemierzają te okropne drogi po smutnych pustkowiach Wandei... Gdziekolwiek się udajemy, niesiemy pożar i śmierć. Wiek, płeć, nic się nie liczy. Wczoraj jeden z naszych oddziałów spalił wioskę. Pewien wolontariusz zabił własną ręką trzy kobiety. To okrutne, ale ocalenie Republiki stanowczo tego wymaga (...) Co za wojna! Rozstrzeliwujemy każdego napotkanego człowieka. Wszędzie ziemia usłana jest trupami; wszędzie płomienie zbierają żniwo (...) Występki nie ograniczają się do rabunku. Gwałt i barbarzyństwo posunięte do ostateczności mają miejsce wszędzie. (...) Widziano żołnierzy niosących dzieci na bagnetach albo pikach, przebitych przy matczynej piersi razem z matką (...)".

 

Powstanie ostatecznie stłumiono w 1802 roku. Według szacunków Sechera do tego czasu w samej Wandei zginęło co najmniej ok. 120 tysięcy osób. Wziął on pod uwagę tylko zgony zewidencjonowane.

 

Jako podsumowanie niech posłużą słowa włoskiego pisarza katolickiego Vittorio Messoriego, o którym Jan Paweł II powiedział, że "to pisarz posiadający niezwykłą umiejętność do chrześcijańskiego wyczucia współczesnych czasów". Messori stwierdza: "Wszystko, co w praktyce wykorzystało SS, zostało już wcześniej dokonane przez 'demokratów' wysłanych z Paryża: z wygarbowanej skóry mieszkańców Wandei zrobiono buty dla urzędników, z delikatniejszej skóry kobiet zrobiono rękawiczki. Przegotowano setki trupów, aby uzyskać z nich tłuszcz i mydło. W Wandei po raz pierwszy zastosowano broń chemiczną, używając trujących gazów i zatruwając wodę. Ówczesnymi komorami gazowymi były statki, załadowywane wieśniakami i księżmi, wyprowadzane na środek rzeki i zatapiane".

 

Paweł Sieradzki

 


Link Nasz Dziennik
Powrót
|  Aktualności  |  Prawo do życia  |  Prawda historyczna  |  Nowy wymiar heroizmu  |  Kultura  | 
|  Oświadczenia  |  Zaproszenia  |  Głos Polonii  |  Fakty o UE  |  Antypolonizm  |  Globalizm  | 
|  Temat Miesiąca  |  Poznaj Prawdę  |  Bezrobocie  |  Listy  |  Program Rodziny Polskiej  | 
|  Wybory  |  Samorządy  |  Polecamy  | 
|  Przyroda polska  |  Humor  | 
|  Religia  |  Jan Paweł II  | 
do góry